Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Opowieści nie tylko o śmierci: Od dziś będzie tylko mgła

Krzysztof Maria Załuski
Krzysztof Maria Załuski
fot. pixabay
Z lotniska Berlin Brandenburg na Hohenschönhausen miał około trzydziestu kilometrów. Odebrał z wypożyczalni samochód, wrzucił torbę do bagażnika i gwałtownie ruszył. Prowadził dosyć szybko środkowym pasem autostrady. Bezwiednie obserwował blokowiska przesuwające się na tle szarego nieba. Minął kanał Teltow, Szprewę i park Wuhlheide. A kiedy przejeżdżał nad kolejnym kanałem pomyślał, że w zasadzie nie ma, dokąd się spieszyć. Wiedział, że czeka na niego tylko pusty hotelowy pokój, martwe ściany, septycznie białe łóżko i bar, w którym pół roku temu spędzał z Friedą Sylwestra.

Odebrał klucz w recepcji i wszedł na poddasze. Otwierając drzwi do pokoju przypomniał sobie niebieskie oczy Friedy. Jej długie kasztanowe włosy i wąskie usta, którymi całowała jego dłonie. Nie przypuszczał nawet, że tak bardzo będzie mu jej brakować, że tak szybko się od niej uzależni. Teraz czuł, że ta kobieta jest jego przeznaczeniem, jego powietrzem, jego światłem. Był tego pewien, tak bardzo, że aż zaczął się bać samego siebie.

„Kochanie, prawda, że mnie nie skrzywdzisz? Prawda, że mnie nie zostawisz? Że to nie jest jakiś miraż. I że nie jestem tylko kaprysem w twoim życiu” – przypomniał sobie ich pierwszą rozmowę. – „Jeśli nie jesteś pewny, to się wycofaj. Jak najszybciej”.
Powiedziała mu to właśnie w tym pokoju. Śmiejąc się do niego i płacząc. Tak na przemian.

Rzucił na łózko torbę. Usiadł i spojrzał na zegarek: dochodziła dwudziesta druga… Wyjrzał przez okno. Chwilę obserwował ogród, w którym jacyś ludzie urządzili sobie kolacje przy grillu. Słońce musiało zajść niedawno, bo niebo nadal było jasne. Panowała tylko jakaś dziwna cisza. Nawet huk przelatujących nad dachami samolotów zdawał się być stłumiony, jakby przyduszony powagą nadchodzącej nocy.

Sięgnął po telefon.

– Wylądowałem, kochanie – powiedział.

Chciał jeszcze dodać, że strasznie tu bez niej pusto i smutno, ale Frieda przerwała mu jednym zdaniem: „Nie mogę teraz rozmawiać, zadzwonię później”. I zaraz się rozłączyła.

„Więc może jednak jest nadzieja”, pomyślał.

Otworzył okno i zapalił papierosa. Głosy tamtych ludzi w ogrodzie wydawały mu się teraz przeraźliwie głośne i obce. Jak wszystko w dookoła. Jak ten pokój, jak Berlin i jak jego własne odbicie w ukośnej tafli okna.

Bo przecież przyleciał tu tylko dla niej. I dla niej też wynajął ten pokój. Tylko dlatego, że w tym pensjonacie spędzili najpiękniejszy tydzień jego życia. Tu kochał się z nią po raz pierwszy. Tu przysięgali sobie miłość, i że już zawsze będą razem.

Otworzył lodówkę. Wyjął butelkę ginu. Wiedział, że nie powinien pić, że to go kiedyś zabije. Tak samo jak papierosy, jak stres… Po tamtej rozmowie telefonicznej z Friedą, gdzieś w połowie marca, nie miało to już jednak żadnego znaczenia. Powiedział jej, że zostawił żonę i rzucił pracę. I że nic się dla niego nie liczy. Że jest tylko ona, że chce spróbować jeszcze raz, i żeby mu wybaczyła tamte niepotrzebne nerwy.

Ale ona nie chciała niczego rozumieć. Powiedziała, że jego problemy nie są jej problemami, że musi je sam rozwiązać. I że nie docenił tego, że się przed nim otworzyła, po tym jak sama ledwie wyszła z traumy po poprzednim związku.

On z kolei próbował jej tłumaczyć, że niczego od niej nie oczekuje, z wyjątkiem zrozumienia i odrobiny miłości. Ale Frieda nie chciała już miłosnych zapewnień.

„Nie o to mi chodzi. Ja potrzebuję stabilizacji, opieki, spokoju, jak każda kobieta. Musisz najpierw wszystko u siebie pozamykać. Dopiero wtedy nasz związek będzie miał sens. Nie możesz się szarpać, raz w te, raz we w te. Ja jestem tylko kobietą… A czy ty możesz w tej sytuacji dać mi jakieś oparcie? Nie musisz na to pytanie odpowiadać. Albo sam sobie odpowiedz. Ja ciągle jestem, czekam na ciebie… Doceń to”.

Wiedział, że Frieda ma rację. Wiedział, że ją starci, jeśli natychmiast nie zdecyduje się na powrót do Niemiec. Wiedział też, że za długo przeciągał rozstanie z żoną. Ale to było silniejsze od niego. Sama myśl o tym, że musi Mariecie powiedzieć, że kogoś ma, napawała go przerażeniem. W końcu jednak to zrobił.

Wysiadł z metra na Alexanderplatz. Przed klubami stali podpici turyści. Wieża telewizyjna niknęła gdzieś w otchłani nocy. Chodniki lśniły wilgocią. Ponad dachami majaczyły żółtawe światła lotniczych szperaczy. Gdzieś w pobliżu musiał być ten pub, w którym poznał Freidę. I pomyślał, że jest dokładnie tak, jak rok temu, gdy się poznali. Brakowało tylko jej.

Trzy miesiące po tamtym spotkaniu kupił jej pierścionek z brylantem… Mieli zjeść romantyczną kolację przy świecach w jakieś maleńkiej kawiarni, gdzieś na Rugii. Miało być wino, miała być cicha muzyka, róże, półmrok… I Frieda miała powiedzieć: „Tak, zostanę twoją żoną”. Miała go pocałować, przytulić się, pogłaskać po policzku… Tak to sobie wyobrażał… Ale skoczyło się na tym, że w samochodzie wsunął jej na palec pierścionek.

„Najpierw zamknij tamto życie, a potem będziemy planować…”, powiedziała.

„Dobrze, skarbie, wszystko będzie tak jak chcesz – uśmiechnął się do niej, a potem ją pocałował.

Tak było dziewięć miesięcy temu. Teraz padał deszcz, a on nie wiedział co ze sobą począć. Patrzył na kałuże, które tworzyły jakieś przedziwne ornamenty. I na chmury, które zbierały się od zachodu… I poza tym nic się nie działo.

Nie miał pojęcia, gdzie ona teraz jest. I co robi. Może śpi, a może… Czuł tylko, że ta kobieta mu się wymyka, że znowu zasklepia się w tej swojej autystycznej skorupie, z której tak cudownie, i tak nieoczekiwanie dla niej samej ją wyłuskał.

Znalazł tamten bar. Usiadł przy tym samym stoliku i powoli sączył piwo. Oglądał w telefonie jej zdjęcia: Frieda na Majorce, Frieda w Barcelonie, Frieda w Alpach, Frieda nad jakimś fiordem, Frieda… Ale to było wszystko co teraz miał - kolorowe fotokopie wspomnień, fotki rojeń, imaginacji i planów.

A potem przypomniał sobie, jak przed ostatnim wyjazdem do Hiszpanii zamówił dla niej róże: trzydzieści szkarłatnych pąków w wiklinowym koszu, z maleńkim biletem i życzeniami szczęścia, nawet bez niego… Polecił wtedy sprzedawczyni, żeby dostarczyła Friedzie kwiaty w dniu jej urodzin. Kiedy on będzie już daleko, w swoim pustym domu na końcu świata.

Frieda nawet się ucieszyła. Napisała mu esemesa, że jeszcze nigdy nie dostała tak pięknych róż, i że poczuła się, jak jakaś filmowa gwiazda… A jednak następnego dnia wyniosła ten kosz do kościoła… Najbardziej zabolało go to, że nie widziała w tym geście niczego złego.

„To były moje kwiaty, prawda? Mogłam zrobić z nimi, co zechcę – powiedziała, gdy do niej zadzwonił.

Zamówił kolejne piwo i dwa shoty wódki. Znowu próbował analizować stan psychiczny Friedy. Znowu studiował jej esemesy i maile. Szukał momentu, kiedy pojawiła się między nimi pierwsza rysa: to pęknięcie, które później spowodowało zawalenie się całej konstrukcji.

Próbował dociec, dlaczego przestała go kochać, dlaczego znowu zatrzasnęła się w tym sarkofagu, przez który w żaden sposób nie potrafił się przebić? Dlaczego, tak nagle, stał się dla niej obcym człowiekiem?

Nie był w stanie znieść jej obojętności. A zapewnienia, że nadal jest, że czeka na niego, już mu nie wystarczały… A kiedy wreszcie wyprowadził się od żony, Frieda już nawet tego mu nie dawała. Zbudowała psychiczną barierę i nie dopuszczała go do siebie. Im bardziej próbował się do niej zbliżyć, tym dalej od niego uciekała. Była jak wilgotne mydło, które im mocniej zaciskał, tym dalej odskakiwało.

Tamte kwiaty były jak zdrada… Tak, jakby Frieda wyrzuciła go razem z tym bukietem. Razem ze wszystkimi jego uczuciami, razem z tymi nocami i dniami, które spędzili razem. Z tym cudem, który ich najpierw połączył, a potem tak niespodziewanie podzielił… I chyba wówczas zrozumiał, że rozpacz nie ma dna, i że może przybierać dowolną postać - formę marzenia, zaklęcia, albo błagania o litość. Boże być nawet delikatną, niebieskooką, rudą dziewczyną, może być nawet Friedą.

Wypił kolejną szklankę piwa. Potem wyszedł przed pub. Deszcz przestał już padać i kałuże parowały jak łąki jesienią o świcie. Zapalił papierosa, spojrzał na zegarek i pomyślał, że ona już dziś nie zadzwoni.

I wtedy dotarło do niego, że jest znowu sam. I że powinien wrócić do pensjonatu i położyć się spać. Bo jutro przecież też jest dzień…

„Tak, ale to dopiero jutro… Dziś jest tylko mgła”, odpowiedział sam sobie i wrócił do baru.

Polecjaka Google News - Dziennik Bałtycki
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wielki Piątek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Opowieści nie tylko o śmierci: Od dziś będzie tylko mgła - Dziennik Bałtycki

Wróć na bialogard.naszemiasto.pl Nasze Miasto